Komentarze: 4
Jak mnie ciapnęło tak trzyma i bynajmniej nie chce puścić. Zapalenie płuc, czyli bardziej medycznie – pneumonia. Zawsze coś. Jak nie udar to kaczka!
Mam w tym szpitalu dość dużo czasu, a że energii nieco mniej to wykorzystuję go na przemyślenia. Sprawa pierwsza – obserwacje Pyrlandczyków. Po drugie – ogólnie o życiu.
Tamten rok był dla mnie najpiękniejszy i to za sprawą kilku osób (szczególnie jednej). Teraz chcę się powoli odseparować. Mój cudowny plan z Traszkami nie wypalił. Może Traszek wcale nie ma... i nie będzie... A ja nawet nie mam komu o tym powiedzieć... Ech...
Dlaczego ja zawsze muszę trafić na humanistę? Jest ktoś, zaczynamy się poznawać bliżej i ciap! Humanista! Czy ja nigdy nie upadnę na odpowiednią osobę? A może to jest odpowiednia osoba...
Składzik mi się robi na oddziale. Ludzie zaczęli mi przynosić różne rzeczy (żeby mi się rzekomo nie nudziło). Przeczytałam pożyczoną książkę ( a w zasadzie wciśniętą z całą upartością i natręctwem) od Very. Podoba mi się, nawet bardzo, ale to nie znaczy, że trzeba mi ją było wepchnąć. Dzióbek przyniosła mi radio ... i ... (napięcie rośnie) ... bajeczki Ramy! O_O
Coraz częściej dopada mnie „depresja Osiołka” (nikt mnie nie kocha, nikt mnie nie potrzebuje, gdzie są moje palce?) – ze szczególnym wskazaniem na to środkowe (pierwsze odpada – rodzinka; trzecie też – jak na razie sztuk 10 trzyma się pewnie moich dłoni). Ale komu ja jestem potrzebna? Same kłopoty za mną. Normalnie siedem pieczęci zamkniętych w jednej osobie. Nawet książkę Very zniszczyłam. Komu potrzebne tyle nieszczęść? Jestem jak pasożyt. Głupie kiwi... Czasem myślę, że lepiej by było, gdyby mnie nie było... No bo w końcu człowiek ucieka od tego, co dla niego niemiłe. Woli wybierać lepszą drogę. Im mniej przeszkód tym lepiej. Więc komu niby miałabym być potrzebna? Cisza... Lubię Ciszę...
Coś jednak przynosi mi spokój ducha – sny. Gdy śpię nie myślę o problemach dnia. Noc uspokaja moją duszę, a ciało odpręża w przejrzystej harmonii.
Aha! I oczywiście odwiedzinki! Wtedy mogę przynajmniej się do kogoś odezwać wśród tych czterech pustych ścian. A to dużo daje. Naprawdę dużo.
Fajnie też mi się zrobiło jak Dżon do mnie przedzwonił. Zmienił się chłopak i to na lepsze! Ja też się zmieniłam tylko tego pewnie nikt nie zauważy, bo niby kto miałby?
Kolejny punkt uszczęśliwiający – sesemesy! Nie jestem zniewolona przez komórkę (wolność odcinają mi inne kajdany), ale to miłe usłyszeć dźwięk odebranej wiadomości.
Ciekawe co będzie jak wrócę. Ech... pewnie masakra... Tyle do nadrobienia... Pamiętam, że jak ostatnio wyszłam ze szpitala to najlepiej powitał mnie Lancelot. Zaczął rozmawiać i w ogóle dobre to, że zwrócił na mnie uwagę. Jakoś się od razu człowiekowi milej robi. Choć tyle pracy mnie czeka...