Archiwum 10 września 2003


wrz 10 2003 I usłyszałam dźwięk łabędzich skrzydeł......
Komentarze: 4

Wczoraj byłam z tatą i Kiarą w miejscu, gdzie spotkałam Ikara. Musze trochę przebywać na świeżym powietrzu w ramach rehabilitacji po poważnym zapaleniu płuc. Chodziliśmy po wale rozmawiając, gdy nagle… Wzleciał i ruszył prosto na nas. Nisko się unosił. Dźwięk dotarł do mnie z całą swą doskonałością brzmienia. Łabędź zakręcił nad nami po czym zaczął się oddalać. Lecz ponownie zawrócił, tak że mogłam wsłuchać się uważniej w odgłos jego skrzydeł. To było jak jakiś trans, niczym stan nieważkości… Idealne brzmienie… Człowiek po dłuższym zastanowieniu ma wątpliwości czy to Niebo czy jeszcze Ziemia. Czy właśnie taki dźwięk wydają anielskie skrzydła? Już nie pamiętam… Popadłam w stan skrajności na Ziemi. Nie wiem czy chcę wracać… Ostatnio dużo się zmieniło… Wsłuchana w niebiańską melodię piór królewskiego ptaka zapomniałam o Świecie. Tymczasem łabędź zrobił jeszcze kółko (jakby chciał nam pokazać swoją klasę) i po zniżeniu lotów wylądował, a wręcz osiadł na wodzie. Potem zauważyliśmy kolejne dziabągi. Dużo ich ostatnio nad wodą.

 

Wszyscy maja przeze mnie kłopoty… Fatum jakieś nade mną wisi czy co…? Zacznijmy od Very, która przez to, ze dłużej została u mnie w szpitalu dostała jednorazowy szlaban na komputer. Dzióbek przyniosła mi radio, które bez wiedzy rodziców wyniosła z domu. Potem nie wiedziała jak je zabrać, bo bała się reakcji. Nie wiem jak to się zakończyło, ale jak ją przyłapali… Ujjj… Za to Tatu „trochę” dłużej się zasiedziała u mnie niż przewidziała to jej mama. Miała być w domu o czwartej a doszła tak koło siódmej. No, w końcu trwało posiedzenie Rady Nadzorczej (na które pospólstwo się spóźniło!).

 

Właśnie! Jak już w miarę doszłam do siebie (czytaj: nie byłam aż tak ciapnięta) odbyło się pierwsze zebranie Rady Nadzorczej. Dokładne miejsce: oddział dziecięcy, sala nr jeden. Obmyśliłyśmy z Tatu „strategię rozmieszczenia”. Poza tym będziemy miały kronikę! Już kiedyś cos takiego prowadziłam, jak należałam do KLP. Ale ta grupa jest o wiele lepsza! Może i nie ma baz czy też KCI, ale i tak coś czuję, że ta kronika będzie przebojem!!! W każdy razie z ogłoszeń drobnych: zginął Chińczyk!!! Nie jestem pewna czy tak do końca zginął, bo z Verą widziałyśmy, a raczej słyszałyśmy, jak wychodził. Tatu wymyśliła wyraz na użytek poprawek: „honoryfikacja”. Wysłałyśmy dzikiego smsa do Afrodyzjaczka i wogóle było cudownie. Podsumowując to to były najdłuższe odwiedziny (5h). Tatu nie wytrzymała do końca „imprezy”, gdyż dostała sesemesa od mamy, coś w stylu: „Ola przeginasz!”. W końcu spóźniła się te 3h…

 

Miałam najdłuższą rozmowę telefoniczną w życiu. Dzwonił do mnie Dżon. Ile ja mogłam rozmawiać…? 36 minut!!! Tak, tak 36 minut nawijania! I nie był to bynajmniej monolog którejkolwiek ze stron. Tematy rozmowy pozostawiam dla osób bardziej wtajemniczonych. On się naprawdę zmienił. Nie sadziłam, ze aż tak… Przejął się chłopak moją chorobą. I nie tylko… Mogę go dopisać do listy osób, które chcą mnie nauczyć pływać… Kurczaki! Czy ja mam na twarzy wypisane: „chcę pływać!”? Ja nie mam zamiaru… Ludzie to nie rozumieją, jakie siły drzemią w naturze! A we mnie nie drzemie chęć do wody… Chociaż w tym roku nawet mogłabym się nauczyć. Ale żeby Dżon…! Ja muszę mieć jakąś zaufana osobę! Poszukiwania rozpoczęte… Jak mi się uda kogoś znaleźć to będzie cud…

 

Będę się uczyć łaciny!!! Jedno z moich marzeń spełnione (ostatnio coraz więcej się ich spełnia). Zawsze chciałam się uczyć łaciny, astronomii, matematyki, fizyki i biologii. Za astronomię wezmę się sama w tym roku. Matematykę, fizykę i biologie mam w pakiecie obowiązkowym. Łacina już w drodze. Ach! Jak ja się cieszę! Łacino przybywam!

 

Aha! Poprzednia notka została dodana przez Verę, bo mnie jeszcze pneumonia trzymała w szpitalu, za co serdecznie dziękuję.

 

Jakby tak podsumować to nie było tak źle dzięki odwiedzinkom, sesemesom i telefonom (36 minut!!!). Wracam do siebie... Nawet Traszek już mi nie jest tak bardzo żal...

layona : :